Roku Pańskiego 2007, a dokładniej 10 marca, odbyły się pierwsze zawody otwierające sezon, i jak zwykle były to
zawody organizowane przez Opoczno. Pogoda, jak na początek marca przystało, typowo letnia, czyli 10Stopni na plusie,
brak widocznego śniegu, prawie czyste niebo, wiatr w porywach do 2m/s (dla zainteresowanych niech lukną zdjęcia z
ubiegłorocznej edycji tych zawodów, nie ma co efekt cieplarniany - to fakt.
Na imprę wyruszyliśmy dwoma samochodami. Pierwszym, cienkim mknął instruktorek wraz z sędziami zawodów i nowym
nabytkiem modelarni Damianem, który okazał się być czarnym koniem zawodów, ale nie uprzedzajmy faktów.
Drugim autkiem tzn. Śnieżynką, dla której był to chrzest bojowy podróżowała czołowa reprezentacja FLY-teamu, czyli
Krzysiek, Adrianek, Karol, Ja (driver) i na dokładkę moja siostra, która
też trochę namieszała w klasyfikacji końcowej. Uzbrojeni w najnowsze zdobycze techniki - GPS mknęliśmy jak Karolek na
wieść o przyjeździe kibiców z Ostrowca na mecz.
Mieliśmy nadzieję, że pierwsi dotrzemy do celu, a tu... ZONK! Dno na całej linii, instruktor dotarł przed
nami-pomyślałem ″wassup!!!!″
Przed rozpoczęciem zawodów zaczęliśmy nieco zwiedzać miasto, nie obyło się także bez corocznego punktu wycieczki,
czyli... Sesji przed opoczyńskim pseudo-pegazem, bez obrazy. Oczywiście, jak co roku Karol musiał sprawdzić płeć
konia. Ku jego rozczarowaniu - od ostatnich zawodów nic się nie zmieniło.
Nagle wybiła 10., tzn. rozpoczęcie zawodów, dość dziwne, bo z bardzo okrojoną mową wstępną typu: ″uwaga, otwieram
zawody″. Zaprawdę, trochę dziwnie to zabrzmiało. Po zbadaniu warunków główny szef poprowadził nas kawałek za miasto,
na łany polne. Krajobraz jedynie szpeciły linie wysokiego napięcia przebiegające prawie nad nami, ale spoko, balony
nieźle lawirowały między nimi, nie powodując zbędnych spięć.
Zaczęliśmy powoli się rozkładać na ″z góry″ upatrzonych pozycjach, ale - ku naszemu zdziwieniu - jak dotąd niezawodna
lut-lampa nie zadziałała ″wyskoczył błąd matrixa″, tzn. nie chciała dawać czadu. Ale na farta miła ekipa gospodarzy
użyczyła nam swojej maszynerii do robienia ciepła.
Zaczęliśmy startować coś koło 11., i od razu jednym z pierwszych startów Damian z naszej ekipy wyrwał czas dnia - ok.
25 minut. Reszcie szło również dobrze, także mojej siostrze, która nawet zwyciężyła w klasie standard z czasem 720 s,
czyli 12 min.
Ogólnie w czasie zawodów żadnego balonu w całości nie strawił ogień, ale było kilka nadpaleń przy starcie, parę
zaginęło w atmosferze (pewnie lecą jeszcze do dziś).
Nie obyło się naturalnie bez skandalu, a główną osobą dramatu stał się Karolek. Celowo lub nieświadomie (nie
roztrząsajmy tego) pomylił balony i w klasie standard wystartował trochę za dużym. Sędziowie szybko to wyczaili,
ale obyło się bez przypału, tzn. dyskwalifikacji.
Zawody równie nieoczekiwanie się zaczęły, jak i skończyły - bach i... koniec.
Udaliśmy się z powrotem do bazy wypadowej, gdzie wszyscy dobrze wiedzieliśmy z wieloletniego doświadczenia, co nas
czeka... Dla niewtajemniczonych powiem, że jakieś 2-godz. posiedzenie, na farcie była wszamka i pójka w postaci
wypasionego pączka i herbatki. W zeszłym roku, z nudów, co bardziej ambitni zaczęli ustawiać wieże z plastikowych
kubków, ku uciesze dopingujących zawodników. W tym roku nie miał kto ustawiać wież, bo dali nam szklanki. Więc
zaczęliśmy słuchać zamulającego radia, które złapał Krzysiek na swoim k700. Zaczynały nas już powoli opanowywać chore
schizy, w tym jedna, którą naczelne zebranie naszej ekipy przegłosowało jednogłośnie. Otóż nadaliśmy Damianowi nowy
kryptonim operacyjny. Przemianowaliśmy go z Papierzaka na CZESIA, kojarzycie? Taka postać z kreskówki emitowanej na
tv4 pt. ″Władcy móch″.
W międzyczasie jury podliczyło punktację, w tym roku poszło im dość zgrabnie. Uwinęli się w 1.5H.
Wyłonili się z kanciapy, rozłożyli fanty na stole, i zaczęła się gala finałowa ...
Jak się okazało - opanowaliśmy podium w każdej klasie, bez litości. W klasie standard - już się wygadałem - zwyciężyła
moja siostra Magda, tuż za nią byli reprezentanci Opoczna. Otwartą opanował Damian czyli ″Czesio″. Dalej nie pamiętam
kolejności drugiej i trzeciej lokaty, ale na pewno to byli Adrian i Karol. Jak się nietrudno domyślić zwyciężyliśmy
również w klasyfikacji drużynowej. Miejscówki Krzyśka i moją lepiej przemilczę...
Na koniec jeszcze oczywiście mowa pożegnalna, czyli zaproszenie na nasze zawody kieleckie, które już 24 marca.
Powoli zaczęliśmy się wycofywać z nagrodami w stronę parkingu, a dokładniej śnieżynki (dobrze, że mam kombi).
A tak jeszcze a propos nagród, każdy dostał po JEDNEJ smyczy, pewnie to było związane z aferą, jaką wykręcił Adrian
rok temu, ale nie wracajmy już do tego.
Słowem podkreślenia - w Kielcach byliśmy przed instruktorkiem.
Autor Maciek W.
Wszelkie prawa zastrzeżone